Wczora z wieczora wracałam do domu przez park. Ciepło, przyjemnie, ale już koło wpół do ósmej. Jak to w parku przy ładnej pogodzie siedzią sobie ludzie (hmmm no głównie młodzież :P ) na jednej z ławek wiedzę właśnie taką brygadę. Parę dziewczyn no może z pięć i chłopaka (wszystko na ówczesną modę ubrane czyli głównie w dresy), całe towarzystwo podchmielone, każde z papierosem w garści. Niby nic dziwnego, ale
chłopak kołysze wózek (gondolę). I teraz zaczynam zachodzić w głowę czyje to dziecko, czy rodzice są wśród zebranych i co powinnam zrobić. Towarzystwo podchmielone, nie wiem co powiedzieć, co zrobić, może w japę dostanę i cholera nie zrobiłam nic. Nadal nie wiem jak powinnam zareagować. Calutka noc o tym myślałam i nie wymyśliłam, a przecież wiem, że coś było nie tak i jakaś reakcja powinna nastąpić. A tak czasami mocna w gębie jestem.....
jakbym nie była z dzieckiem to bym zareagowała z dzieckiem bym się bała... może bym zadzwoniła po sm ale nie wiem na pewno...
OdpowiedzUsuńJa właśnie uważam, że mamy tendencję do nadmiernego wtrącania się w rzeczy, które nas nie dotyczą. Po pierwsze SM nic by nie zrobiła - przenieśliby się gdzieś indziej. Po drugie komentarze na pewno nie przyniosłyby oczekiwanego skutku - najwyraźniej uważali, że wszystko jest ok. Po trzecie - nie wiadomo, czy akurat rodzice lub jedno z nich nie było trzeźwe- tego na oko nie widać.
OdpowiedzUsuńPo czwarte - nie każdy jest dobrym rodzicem i musimy się z tym pogodzić ( ale na pewno opcja dom dziecka jest dla takiego dziecka gorsza, jeśli jego rodzice tylko siedzą podchmieleni w parku i palą fajki).
A ja bym chyba przeszła obok bez zastanowienia żadnego, może dla tego że taki widok mam na co dzien prawie. Tyle że akurat starsi rodzice, piją sobie po piwku przed blokiem z dzieckiem półrocznym w wózku i w sumie przestało mnie to dziwić. Gdy pierwszy raz ich zobaczyłam byłam oburzona, a jak trochę poobserwowałam to stwierdziłam, że dzieciaki zadbane ( oprócz maluszka mają jeszcze synka w wieku 5-6 lat), w sumie szczęśliwe bo płaczących jeszcze nie widziałam, nawet tego maluszka. To piwko wieczorne pod blokiem nadal mnie razi, bo ja bym tak z piwem nie stała, nawet mam czasem obiekcje wypić sobie redsa wieczorem w domu jak mi młody idzie spać, bo zaraz mam jakieś czarne scenariusze, że może coś sie stać, że trzeba będzie jechać do szpitala,a jak T. i ja wypijemy po piwku to kto pojedzie?
OdpowiedzUsuńtak jak Hafija z dzieckiem nie podjęłabym żadnej interwencji. Może zadzwoniłabym po SM. Nie wiem
OdpowiedzUsuńprzykro jest widzieć takie rzeczy, niestety dzieją się i gorsze jak wszyscy nie widzą.
OdpowiedzUsuńteż by mnie zamurowało, bałabym się cokolwiek z dzieckiem zrobić.
też bym to później przeżywała.
ale trudna sytuacja, mieszkam na wsi więc pewnie bym zareagowała, w mieście co innego, mogło by się zdarzyć że bym stchórzyła
OdpowiedzUsuńCiężka sytuacja, ja też bym się na pewno nie odezwała. Tak jak ty - często mam niewyparzoną buzię i wiem kiedy, co i komu odszczeknąć, ale w tej sytuacji nie jestem pewna jakby się to skończyło...
OdpowiedzUsuńAle chyba po policję bym zadzwoniła.
Nie wiem gdzie ludzi mają mózg... Tyle razy spotykam taką sytuację wśród znajomych. Pomimo, że to żadna patologia to nie wystarcza im tłumaczenie, że ZAWSZE musi być przynajmniej jedna osoba trzeźwa jeśli są dzieci. Trudne przypadki... I tak sobie myślę, że chyba nawet ten telefon na policję niewiele by dał. Bo pewnie za tydzień byłoby to samo :/
może i dobrze że się nie odezwałaś. czasami choć gęba świerzbi nie warto się odzywać bo można zarobić w tę gębę zwłaszcza jak towarzystwo podchmielone;)
OdpowiedzUsuńto było ich wózek ich sprawa, fakt szkoda tego dziecka, ale świata nie naprawimy, nie każdy jest mądry odpowiedzialny i dorosły..choć dawno ma dowód;/
przynajmniej dotarłaś cała i w jednym kawałku do domu a niewiadomo co by było gdybyś się odezwała;))
Kochana ja Ci powiem, że jestem zawodowo od dyscyplinowania i darcia mordy...Miałam taką sytuację. Malutki park. Wejście do parku dla matki z wózkiem(Miałam taki co to samej w życiu nie podniosę)tylko jedno. Z dwóch innych stron wysokie schody. Niby podjazd jest przy schodach ale nie przejezdny dla wózka i kurdupla takiego jak ja. Spaceruję i widzę na ławce...mama,tata i dzieci(takie przedszkolne bez zębne)..Rodzice piją piwko i zagryzają słonecznikiem, dzieci tylko słonecznikiem. Plują oczywiście pod nogi, to nic, że z jednej i drugiej strony ławki są kosze...komu by się chciało? Jestem wytrwała nie odzywam się...Przy kolejnej rundzie, przechodząc koło nich , moje nogi zostają trafione łupinami, dzieci się cieszą...Zwracam subtelnie uwagę, że obok są kosze, i tam takie pierdoły...Spokojnie zupełnie. Pani mówi, że nie muszę tędy chodzić, więc ja głupia o miejscu publicznym, kulturze, wychowaniu..Pan spokojnie powiedział Weź spier...bo mnie wkur...Dzieciaczki przeurocze podchwyciły Kulwa,kulwa(toż to nawet wymówić nie było w stanie)...Cóż mi było podkuliłam ogon i z porażką musiałam odejść. Po kolejnym okrążeniu, unormowaniu pulsu, spostrzegłam, że na ławce nastąpiło zagęszczenie(zaopatrzenie przyszło w towarzystwie 2 osiłków). Gdy się tylko pojawiłam w zasięgu wzroku pokazano mnie paluchem nowo przybyłym a ci poinstruowali mnie w odległości, co mi wyrwą i z czego, kiedy spróbuję przejść koło nich...Nie próbowałam tego sprawdzić zadzwoniłam pod numer alarmowy...I usłyszałam czy naprawdę muszę spacerować koło nich(nie, nie muszę ale park jest mały i jest miejscem publicznym raczej, a tam jest alkohol i dzieci, no to chyba jest powód?), czy nie mogę wyjść z tego parku innym wyjściem ( no chyba przefrunę z wózkiem, tu Pani zaproponowała, że z patrolem pieszym mogę spotkać się po za parkiem, wozu nie przyślą bo teraz go nie mają, komisariat na marginesie jest jedną ulice dalej he,he..), Następne pytanie czy naprawdę muszę ich zaczepiać? Mówię torbie,że się boję, jestem z malutkim dzieckiem...Jestem uparta, Więc Pani pyta czy jestem pewna, że nastąpiło bezpośrednie zagrożenie życia!? Moja rozmowa trwała ok 12 minut. Po ostatnim jakże sensownym pytaniu powiedziałam, że podejdę do nich i zapytam czy chcą mnie zajebać, czy tylko wpierdolić? Tu pominę resztę. Podziękowałam za jakże szybką interwencję i pożegnałam, mówiąc, w razie gdyby to dla przypomnienia, nazywam się...i mieszkam tu i tu.. i tak dalej...Pani powiedziała to do widzenia...I co ty na to?! Dźwigałam wózek pod górę modląc się by sił mi wystarczyło. Z wózkiem nigdy więcej nie wróciłam do tego parku,a miesiąc po tym kupiłam sobie działkę niedaleko domu...Miałam szczęście!Dziś zrobiła bym to samo ale przenigdy nie naraziłabym się w obecności własnego dziecka! Nie oceniaj się surowo, nie warto! Unikam sytuacji kiedy jestem sama(nie ma świadków zdarzenia), nie mam drogi ucieczki, jest późno, towarzystwo jest pod wpływem alkoholu! W innych albo jestem subtelnie miła i grzeczna albo schodzę do poziomu rozmówcy! Często drę mordę! Nigdy nie straszę , nie odgrażam się. Dzwonię po interwencję służb, jeżeli sytuacja mnie przerasta! Nie jestem bierna! Od 6 lat pracuję z dziećmi wychowanymi przez ulicę i wiem, że wiele mogę nie tylko jako pedagog ale też jako obywatel.
OdpowiedzUsuńAleż się popisałam! Przepraszam za wulgaryzmy. Nie chciałam nikogo urazić! Miałam potrzebę napisać o swojej bezradności w takiej sytuacji. Pozdrawiam cieplutko! Mimo wszystko wierzę, że świat jest piękny a ludzie wcale nie są tacy źli! aga