Jak się jej przyjrzałam, okazało się, że sporo z nich mam wypróbowane i mogę co nieco o nich napisać. To, co opisuję, testowałam w ostatnim roku, chciałam, żeby było na świeżo. Do niektórych z tych produktów wróciłam i używam ich i w tym roku te, które się nie sprawdziły, poszły w zapomnienie, a w zasadzie zostały po nich notatki i wnioski. Kolejność jest przypadkowa.
Lirene Mocca Cream, brązujący krem do ciała z organiczną wodą kokosową, stopniowa opalenizna
Z tych wszystkich produktów, które tu opisze, ten najbardziej przypomina "typowe" samoopalacze, a raczej samoopalacze, które pamiętam sprzed lat. Jest dość ciężkawy na skórze, co latem zwłaszcza przy upałach nie jest najmilej widziane. Ma kremową konsystencję, rozsmarowuje się na skórze bardzo dobrze. Jak na moje standardy letnie, wchłania się długo. No i ma dla mnie za słodki zapach, co prawda dzięki niemu ten charakterystyczny zapach samoopalacza nie jest bardzo wyczuwalny. Po nazwie miałam nadzieję, że zapach kawy, ale to raczej budyń waniliowy.
Wyraźniejsza i ładniejsza opalenizna u mnie, po tym pojawia się po 3-4 aplikacji. Pierwsza dawka daje u mnie lekko żółtawą, lekko pomarańczową poświatę. Druga dawka zabiera ten pomarańczowy odcień, trzecia daje już całkiem przyjemny beż, a ta czwarta to mamy już prawie całkiem widoczne opalenie.
"Opalenizna" schodzi równo, nie mam łat na ciele. Nie trzyma się długo. No i produkt ten zostawia na ubraniach ślady.
W sumie nie jest źle, choć przez tą "ciężkość" to nie jest mój ulubiony produkt.
Mokosh, Balsam brązujący do ciała Pomarańcza z cynamonem
O tym produkcie pisałam o TUTAJ, jest to jeden z moich ulubionych balsamów "szybko" brązujących. Pierwsza, całkiem ładna, bo lekko złocista, ale nie pomarańczowa opalenizna pojawia się u mnie po drugim użyciu. Balsam szybko się wchłania, nie zostawia na skórze ciężkiej warstwy, ma bardzo ładny zapach, który dobrze maskuje smrodek samoopalacza.
Opalenizna, jaką daje ten balsam, na mojej skórze jest ładna, brązowozłocista, bez pomarańczowych tonów. Kolor schodzi u mnie równo. Jednak sama opalenizna nie utrzymuje się długo.
Balsam trochę brudzi ubrania.
Resibo, Tonik samoopalający naturalny, Have Some Tan!
Dostałam ten tonik od marki w paczce pijarowej. Pierwsze zetknięcie z nim było bardzo obiecujące. Opalenizna pojawiła się w zasadzie po pierwszej aplikacji. Była złotawa.
Niestety im intensywniejszy efekt chciałam osiągnąć, tym pojawiało się więcej niefajnych rzeczy. Po pierwsze zaczęły, pojawia się "łaty" tak jakby kosmetyk nie rozkładał się równo. Opalenizna znikała w zasadzie po jednym dniu. Ciężko mi było zintensyfikować odcień. Po dłuższym użytkowaniu na mojej skórze pojawiła się drobna kaszka, policzki były przesuszone, za to strefa T zaczęła się przetłuszczać.
Niestety mimo mojej wielkiej sympatii do marki ten tonik był dla mnie porażką.
Alkemie, Drop of Sunshine, Bogate Masło Regenerująco-Brązujące do Ciała
O tym maśle pisałam TUTAJ. Zużyłam kilka opakowań tego produktu, więc o czymś to świadczy.
Mimo że nazwa to masło, to jednak jest to dość lekki balsam, który bardzo ładnie pachnie, bardzo letnio. Nie daje natychmiastowe opalenizny, wymaga regularności. Moją skórę opala na "złotawy" odcień. Teraz tak sobie myślę, że to ładny "letni" kolor skóry, tylko nie wiem, czy wszyscy nazwaliby go opalenizną. Efekt taki utrzymuje się na skórze dłużej niż tradycyjny samoopalacz.
Kiedy chciałam mieć ciemniejszą skórę z dłuższym efektem to stosowałam to masło na zmianę z masłem od marki mokosh i to było znakomite połączenie.
Produkt nie daje zapachu samoopalacza i nie brudzi ubrań.
Clochee Balsam do ciała GLOW
O tym balsamie też już pisałam o TUTAJ.
Dla mnie to odrobinę "słabsza" wersja balsamu od alkemie. Bardzo przyjemna w użytkowaniu, nieśmierdząca samoopalaczem, niebrudząca i dająca u mnie złotawą opaleniznę.
To bardzo lekki produkt, wchłania się w momencie. Ma mieć efekt rozświetlenia, ale ja tego za bardzo nie dostrzegam. To znaczy, w sztucznym świetle gdzieś tam skóra zyskuje lekki blask.
Efekt opalenizny utrzymuje się dłużej niż po "zwykłych" samoopalaczach. Kolor schodzi równomiernie.
Ten balsam podobnie jak alkemie stosowała na zmianę z masłem mokosh.
Bodyboom, pianka brązująca do ciała
Wydaje mi się, że produkty powinien się nazywać pianka stopniowo brązująca. To trochę dziwny produkt. Z jednej strony człowiek spodziewa się po nim natychmiastowej "koloryzacji" z drugiej patrząc po składzie, warto stosować ten produkt regularnie, żeby opalenizna była trwalsza - jedyn ze składników samoopalających jest tu erytruloza.
U mnie opalenizna, lepiej widoczna pojawiała się po 3-4 aplikacji. Zintensyfikowałam ją sobie stosując piankę kolejnych kilka razy, a potem efekt utrzymywałam smarując się tym produktem, co 2-3 dni. I tak w moim przypadku ten kosmetyk sprawdza się znakomicie.
Pianka jest bardzo lekka, wchłania się w momencie wsmarowywania w skórę. Ma lekko truskawkowy zapach. Smrodek samoopalacza niestety jest wyczuwalny, dlatego dobrze nakładać ją na noc. Urania lekko się brudzą.
Opalenizna z tego kosmetyku ma u mnie kolor ładnego beżu z lekko złotymi tonami, nic pomarańczowego się nie pojawia. Jest bardzo naturalnie. Ze skóry schodzi równo, bez łat.
Efekt utrzymuje się trochę dłużej niż przy zwykłych samoopalaczach, ale też bez przesady.
Bodyboom, mgiełka brązująca do twarzy i ciała
Pisałam o niej w rozczarowaniach o TUTAJ. Problemem jest w moim przypadku aplikacja i lepkość, jaką daje u mnie ten produkt. Dla mnie jest to nie do przeskoczenia.
Mokosh, Odżywczy samoopalacz do ciała Marakuja
Mój najnowszy nabytek. Tegoroczna nowość od marki Mokosh. Mam trochę mieszane odczucia. Dodatek erytrulozy dawał mi nadzieję na dłużej utrzymującą się opaleniznę. Do rzeczy jednak.
Konstancją ten samoopalacz przypomina ich masło samoopalające. Pachnie obłędnie marakują. Jest to produkt lekki, szybko się wchłaniający, choć dający na skórze lekkie poczucie lepkości. Przyjemnie nawilża i wygładza skórę.
Opalenizna u mnie pojawia się po dwóch aplikacjach, po czterech jest to już bardzo widoczne, całkiem ładne "opalenie" lekko złotawe, lekko brązowawe. I szczerze mówiąc, nie mam potrzeby dokładania sobie więcej koloru, lecz chcę go utrzymać i tu pojawia się moje rozczarowanie. Kolor utrzymuje się podobnie jak przy ich balsamie bez erytrulozy. Wydaje mi się, że w moim przypadku sammopalanie jest zbyt intensywne, przez co kolor za szybko "wchodzi" i nie mam z bardzo szans na dłuższe stosowanie, żeby to mogło się utrwalić - nie wiem, czy dość jasno to opisałam.
Nie wiem, co jest, ale ja między działaniem tych dwóch produktów praktycznie nie widzę różnicy. Czy to w kolorze, czy w długości utrzymywania się koloru jest dokładnie to samo, różny jest zapach. Stąd moje mieszane uczucia.
Sam balsam nie ma smrodku samoopalacza, zapach skutecznie go maskuje. Balsam trochę brudzi ubrania.
Przyznam, że trochę liczyłam, że stosujące ten samoopalacz, będzie on mógł u mnie być stosowany solo, ale widzę, że jednak to nie przejdzie i będę musiała go łączyć albo z alkemie, albo z clochee.
Tyle moich wniosków, jeżeli macie swoje to podzielcie się na pewno się przydadzą 😁.
To ja lece z pierwszym komentarzem. Dziekuje za zastawienie 😊
OdpowiedzUsuńI pytanie, piszesz o aplikacjach. Co ile je robisz? Codziennie? Robisz potem przerwe? Nie wiem jak uzywac takie wynalazki na cialo... a chcialabym. Mam tonik z Resibo . Uzywam tylko na buzie ale jakos nie widze spektakularnych efektow...
Robię codziennie do momentu, w którym osiągam taki stopień "opalenizny" jaki chcę. Potem w zależności od tego jak szybko schodzi kolor "odświeżam" go nakładając co kilka dni balsam najczęściej co jakieś 3-4 dni.
UsuńSpoczko czy pianke Babyboom nakładasz rękawicą?
OdpowiedzUsuńNakładam ręką, ja jakoś nie lubię rękawic :)
UsuńWitam, czy produkty nadają się dla mam karmiących? :)
OdpowiedzUsuńTak
Usuń